Zwierzęta w Śląskim Ogrodzie Zoologicznym wymagają szczególnej opieki i troski. Dba o to Michał Załuski, lekarz weterynarii, który codzienne jest do ich dyspozycji. Opowiedział nam o swojej pracy i ciekawych sytuacjach, których był świadkiem podczas kilkuletniej praktyki weterynaryjnej w zoo.
Kinga była większa od Kizi. Dwie słonice jednak bardzo za sobą przepadały. I kiedy Kizi miała problemy z zapaleniem pęcherza, Kinga nie pozwalała jej zrobić zastrzyku. Porywała strzykawkę, a potem wyrzucała ją kilkanaście metrów dalej. Takich przykładów weterynarz ze śląskiego zoo zna kilkaset. Bo pod opieką doktora Załuskiego jest ponad trzysta gatunków zwierząt.
– Przede wszystkim zajmuję się profilaktyką. Odrobaczaniem, szczepieniami, wydawaniem suplementów witaminowo-mineralnych. Opiekuję się wszystkimi zwierzętami. Od ryb po słonie – tłumaczy Załuski. – Swoją pracę uważam za bardzo przyjemną, bo mam wśród pacjentów bardzo dużą różnorodność, jeżeli chodzi o gatunki – dodaje.
Weterynarz przyznaje, że najwięcej roboty ma z kopytnymi i małpami. Te zwierzęta najczęściej podlegają
urazom. – To zwykle urazy mechaniczne. Gady i ptaki mają z kolei najwięcej problemów metabolicznych – stwierdza Załuski. – Częstym kłopotem jest przekarmianie zwierząt przez zwiedzających. W tym miejscu apeluję o to, aby tego nie robić. W ten sposób tylko im szkodzimy – zaznacza.
Załuski mówi, że w zoo wszystkie zwierzęta są uważane za groźne, dlatego, że są nieoswojone. – Stąd przebieg leczenia jest utrudniony. Problemy najczęściej zauważają pielęgniarze, którzy na bieżąco śledzą na przykład, czy dany osobnik normalnie spożywa pokarm – mówi. – Większość zwierząt przed badaniami znieczulamy. Musimy też dbać o bezpieczeństwo – dodaje.
Pan Michał ma też swoich ulubieńców. Jednym z nich jest lemur Fabia, który często potrafi być agresywny. Natomiast na Michała Załuskiego reaguje bardzo dobrze. – Zazwyczaj wiesza się na mnie. Bardzo mnie lubi – przyznaje.
Opieka nad zwierzętami w śląskim zoo bywa różnorodna. Zdarzają się momenty bardzo dobre, ale bywają też bardzo trudne. – Mieliśmy duży problem z wielbłądami i ich rozrodem. Jednak po intensywnej akcji poporodowej, udało nam się je uratować. Dziś są niezwykle wdzięcznymi podopiecznymi. Uwielbiają swoich pielęgniarzy i często się z nimi droczą. Mamy też ulubionego strusia, który próbuje przestraszyć naszą obsługę i trzeba go odganiać miotłami – tłumaczy. – Obecnie współpracujemy z instytutem w Berlinie. Chcemy doprowadzić do zapłodnienia in vitro nosorożców. Na razie pobrano komórki jajowe od samicy. Potem będziemy myśleć o przeprowadzeniu transferu zarodków. Dokładnie tak, jak to się robi u bydła – sumuje Załuski.